Gospodarzem aktualnej edycji, XXIX już,
jest Koyoth z bloga shadow grey,
zaś jej tematem opowieść. To dobry moment na powrót do blogowej aktywności.
Jeśli lubicie klimaty cyberpunka to jest szansa, że poniższy tekst może się Wam
spodobać - mam taką nadzieję. Tekst wraz z opisem misji dodatkowe i rożnymi dodatkowymi pomysłami był swego czasu
adresowany do pewnej firmy, jednak chyba nie zdołałem przebić się przez
"fajerłole", bo pomimo kilku prób nikt mi nawet nie raczył odpisać na
maile. Temat uznałem za zamknięty i postanowiłem wykorzystać część
ówczesnej pracy na potrzeby aktualnej edycji FKB. Dziękuję Ci Koyoth(-cie?) za temat.
Zanim jednak
przejdziecie do lektury, chciałbym przedstawić Wam jednego z bohaterów tekstu, w końcu
to przede wszystkim blog figurkowy, a nie literacki - oto Brzytwa, najbardziej
cyberpunkowa figurka jaką posiadałem w swojej ubogiej w tym zakresie kolekcji :)
Model to
oczywiście figurka szasera do systemu Warzone. Stara i mocno niedoskonała
technicznie, wciąż jednak niepozbawiona pewnego uroku.
Wracając do tekstu, to jeśli ktoś grał kiedyś w Cyberpunka 2020, to spotka wiele znajomych terminów, tekst jest pisany w ramach tego systemu (z uwzględnieniem modyfikacji czasowych). Zatem smacznego i ostrzegam, że miejscami jest brutalnie :)
Dwadzieścia
77
„Zawsze
brnij do krawędzi. To droga Cyberpunku.”
Johny
Silverhand C2020
0.0.0.5 [Aktywacja]
W
czystym sierpniowym powietrzu leniwie wirowały cywilne koperty,
ciężkie transportowce służb publicznych i drobne ważkowate drony
policji miejskiej. Z głową pulsująca tępym bólem i pustką
zamiast wczorajszych wspomnień, stałem w wielkiej przejrzystej bili
wspinającej się powolnym ruchem wnętrzem łukowato wygiętej
szklanej tuby. Samopoziomująca podłoga kompensowała boczny ruch
windy. Słyszałem ciche, kojące buczenie mechanizmów
magnetycznych. Osiem tub-szybów sięgających z placu poniżej do
fasady Pałacu Kultury i Nauki, po cztery na 20 i 40 piętrze,
sprawiało wrażenie jakby jakiś wielki pajęczak o szklanych
odnóżach rozsiadł się na budynku. Dzień wciąż był
młody, a ja musiałem odwiedzić swojego kumpla Brzytwę.
Brzytwa
był fixerem, co znaczy że za odpowiednią zapłatą mógł
zorganizować niemal wszystko. Najnowsze narkotyki prosto z
wojskowych laboratoriów? Ależ proszę. Solidna ekipa mocnych
zakapiorów do brudnej roboty? Nie ma sprawy. Broń, czarny soft,
modyfikacje i wszczepy bez homologacji Ministerstwa Zdrowia. Do
wyboru, do koloru. Może nie był najszybszy i z pewnością nie
należał do tanich, był jednak solidny i nigdy nie sprzedawał
towaru czy kontaktów, za które nie mógł poręczyć. W pewnych
środowiskach te przymioty, w połączeniu z dyskrecją, gwarantowały
zdecydowanych i wypłacalnych klientów.
Sam
miałem mniej malowniczą robotę. Pracowałem jako konsultant
przemysłu bionicznego przy Uniwersytecie Warszawskim, a po godzinach
programowałem jakiś szajs dla tureckiego korpo. Precyzyjniej rzecz
biorąc raczej nadzorowałem automatyczne farmy modemów
zlokalizowane fizycznie gdzieś w Wietnamie, lub wiszące na LEO.
Brzytwa
miał wielki apartament na 36 piętrze Pałacu Kultury. Obecnie był
on już najniższym budynkiem ścisłego centrum miasta, otoczonym
koroną nowoczesnych biurowców ze słynnym Warsaw Pride na czele.
Brudna bomba naszych wschodnich sąsiadów dokonała poważnych
uszkodzeń gmachu w 2028 roku, ale zamiast wyburzyć zabytek
postanowiono go odnowić i pozostawić jako pomnik warszawskiej
niezłomności. Po kilku przeróbkach i generalnych remontach z
dawnego pałacu pozostała właściwie tylko fasada, wnętrze budynku
było zupełnie nowe. Oczywiście Nowa Federacja Rosyjska, vel
Z.S.R.R 2 nigdy oficjalnie nie wypowiedziała nam wojny, a
nawet odżegnywała się całkowicie od „terrorystycznych działań
prześladowanej rosyjskojęzycznej mniejszości”. Dwa lata później
9 milionów doskonale wyposażonych chińskich partyzantów zajęło
niemal całą azjatycką cześć Rosji, aż po Ural. Wbrew pozorom
rakiety balistyczne nie zaczęły fruwać jak chrabąszcze w maju,
wyparowało co prawda kilka rosyjskich miast, ale na tym koniec.
Żadnego odwetu nie było, cwani Chinole znaleźli jakiś sposób na
neutralizację ruskiego potencjału atomowego. Resztkami NFR,
pogrążonymi w odmętach biedy i szaleństwa nikt się już nie
interesował. Ponoć rządził tam teraz Car Wladimir VII. Potem
także Chiny zeszły z pierwszego miejsca światowej sceny. Nie było
to jednak wynikiem żadnej wojny czy wielkiego ekonomicznego krachu,
po prostu tendencje odśrodkowe dały o sobie znać i zamiast jednego
mocarstwa mieliśmy nagle kilka chińskich państewek. Karty rozdawał
tam teraz bodajże Kanton. Jak mawiano Państwo Środka było zawsze
albo w drodze do rozpadu albo na ścieżce do zjednoczenia. Miękki
upadek Chin był największą zmianą układu sił na świecie od
czasu Drugiej Wojny Secesyjnej i ponownego przyjęcia przez
pozostałości USA polityki izolacjonizmu. A my? Jak zawsze w
przeszłości nie daliśmy się złamać. Warszawa się podniosła i
w 2077 otwierała rankingi najbardziej imponujących miast świata.
Wyszedłem
z windy i w wyłożonym hiszpańskimi marmurami korytarzu minąłem
kilku zblazowanych pozergimbo. Wszyscy mieli twarze upodobnione
operacyjnie do facjaty Rutgera Pita, księżycowego aktywisty
niezwykle popularnego w niszowych mediach. Wszyscy nosili długie
skóropodobne prochowce pulsujące fluorescencyjnymi obrazami.
-
Hola krawędziarze! - pozdrowiłem ich grzecznie, wszak to ja byłem
tu gościem.
Jeden
z nich od niechcenia przeskanował mnie cybernetycznym okiem.
-
Karbuj plewy mięsaku.
Karbuj
plewy?
Matko, nawet nie wiedziałem czy mnie pozdrawia czy obraża.
Powinienem chyba zabierać translator na te wyjścia w miasto.
Odnalazłem
właściwe drzwi, ale zanim zdążyłem podnieść rękę szczęknął
elektryczny zamek i masywne skrzydło uchyliło się do środka.
0.0.0.4
[Relokacja]
Tuż
za progiem stał Brzytwa, jak zawsze elegancki i jak zawsze oderwany
od jakiejś pracy.
-
Wskakuj. Przerobiłeś się na egzotyka? Twój ogon… o Puta Madre!
Perdon amigo, zapomniałem że mam nakładki.
Zdjął
z nosa soczewkowate, przejrzyste płytki i odłożył je na bok.
Nakładki były koncepcyjnym rozwinięciem gogli AR. Dyskretniejsze,
wygodniejsze i uzbrojone w potężniejsze oprogramowanie. Nakładki
skanowały otoczenie, a soft w czasie rzeczywistym był w stanie
narzucać na nie dowolne filtry, ot choćby mijane drzewo mogło
nagle zakwitnąć. Pierwsze wersje były dość tandetne,
przypominało to oglądanie dawnych filmów robionych metodą
rotoskopową, raczej tylko ciekawostka. Najnowsze były już
hiperrealistyczne i zdolne dynamicznie modyfikować obserwowane
obiekty. Drzewo mogło kołysać się w rytm nieistniejącego wiatru,
a urodziwa sprzedawczyni z drogerii mogła zajrzeć ci głęboko w
oczy i uśmiechnąć zalotnie. No chyba, że miałeś ochotę na
bardziej zaawansowane interakcje. Modyfikacje były bardzo subtelne,
albo tak głębokie, że tworzyły właściwie całkowicie nową
rzeczywistość. Drzewo mogło wyjść z trawnika i iść na spacer,
a dla ciebie było to w pełni realne bo nakładki blokowały widok
prawdziwego drzewa, rosnącego spokojnie, jak na dobrą roślinę
przystało. Doskonała iluzja realności. Dla rządnych pełnego
spektrum odczuć chipy wewnątrz-czaszkowe dodawały zapachy,
symulowały dotyk czy odczucia temperatury. Ryzykanci potrafili
odpalić taką alternatywną rzeczywistość na obu nakładkach
podczas przemieszczani się po mieście. Kamikadze. Oczywiście
istniały także wirusy i opcje hakowania takiego softu, by
wprowadzić własne modyfikacje wyświetleń, istny Armageddon. Jak
łatwo zgadnąć błyskawicznie pojawiły się także wersje porno.
Najnowsza moda wśród dzieciaków. Siedmiomilowy wzrok i obleśny
uśmiech obserwatora aż nazbyt dobrze świadczyły o tym co właśnie
oglądał kiedy patrzył na twoją fokę.
0.0.0.3
[Obserwacja]
Przekroczyłem
próg, a Brzytwa zerknął ciekawie na mały panel ciekłokrystaliczny
naklejony na swoim przegubie.
-
Żadnych wykrywalnych wszczepów, nic syntetycznego i brak metalu,
nie licząc tego krzemiaka w łepetynie. Stary dobry Nowicki –
zmierzył mnie krytycznie wzrokiem - Przypakowałeś ostatnio? Ważysz
jakieś 12 kilo więcej niż przy poprzedniej wizycie.
Wzdrygnąłem
się odruchowo, bo jakakolwiek forma zorganizowanego ruchu wzbudzała
we mnie instynktowne obrzydzenie. Nawet z kobietą wolałem być na
spodzie, mniej z tym było zachodu.
-
Minęły dwa miesiące. To pewnie to wysoko przetworzone żarcie.
Muszę zmienić dietę.
Ciekawie
rozejrzałem się po mieszkaniu.
-
Podoba się?
Brzytwa
często zmieniał wystroje w swoim apartamencie. Gdyby nie był
fikserem pewnie mógłby nieźle zarabiać jako projektant wnętrz.
Miał intuicję i specyficzny, przykuwający uwagę styl.
Ekscentrycznie, ale z wyczuciem, tak właśnie bym to określił.
Jasne
przestronne wnętrze, pozbawione jakichkolwiek ścianek działowych.
Ciepłe oświetlenie dyskretnie emanujące z paneli ściennych. Meble
o ostrych, zdecydowanych liniach skontrastowane stonowaną barwą i
przyjemną fakturą materiału. Jako dodatek kilka mniejszych
elementów, w rodzaju ręcznie robionych stojaków na ubrania czy
stolika kawowego z kokpitu policyjnego mini koptera. Z tym
nowoczesnym wnętrzem dynamicznie korespondowała staroświecka w
formie wykładzina podłogowa. Centralną ścianę apartamentu
zajmował imponujących rozmiarów, autentyczny Dziekan.
Dziekan
to był nowy szał wśród wirtualnej celebryterii, Picasso czasów
2.0. Aktywny obraz, w który artysta wgrał prekonstrukcyjnie
kilkadziesiąt motywów rodem z Muncha. Motywy te losowo i
dynamicznie konweniowały ze sobą, najczęściej w dynamicznych
orgiach pulsujących świateł. Obraz skanował twarz obserwatora
analizując jego uczucia i próbował „malować” adekwatnym
klimatem. Czasem rozweselał, czasem wizualizował odczytane uczucia.
Moim zdaniem straszna tandeta, oczojebne to było przeokrutnie.
Przynajmniej to co widziałem do tej pory. Ten był inny, ale można
się było tego domyślić, jeśli chodziło o sztukę to Brzytwa
nigdy nie szedł na tanie kompromisy. Możliwe też, że nigdy dotąd
nie widziałem prawdziwego Dziekana tylko tanie nepalskie podróbki.
Gdy
tak patrzyłem obraz odmalował powoli wysoką skarpę i samotną,
zrezygnowaną postać podążającą pod górę. Jej odwrócona głowa
na wpół oskarżycielsko straszyła mrocznymi dziurami wpadniętych
oczodołów. Na szczycie skarpy, wyraźnie odcięta na tle sinego
nieba, dominowała okazała szubienica. Scena nakreślona grubą,
niepokojącą kreską, miała w sobie jakąś potworną siłę.
-
Ja jebie, wal się obrazie!
Brzytwa
zarechotał:
-
Skąd ten wisielczy nastrój, mi compadre? Rozchmurz się. Jak chcesz
mogę ci dać coś na rozweselenie, wyglądasz jak kupa syntetycznego
łajna.
Odburknąłem
coś niewyraźnie przenosząc uwagę na sprzęt rejestracyjny,
rozłożony na roboczym blacie.
-
Kręcisz film krawędziarzu?
-
Tak, z twoją starą i moim nowym kutasem w roli głównej.
-
Żartujesz – zarechotałem zerkając na jego mocno wydęte spodenki
– Wypchałeś je skarpetami czy naprawdę kupiłeś Mr. Studa?
-
Studa? To dla leszczy … to Dr Jeckyll, bardziej zaawansowany model.
Ma nawet pilota.
Pamiętam
jak w szkole zrobiliśmy mu kiedyś „oczy ważki” i widok był
rzeczywiście mało imponujący. Od tamtej pory miał chłopak mocne
kompleksy, a ja bezlitośnie przygadywałem mu od czasu do czasu. On
zresztą nie pozostawał mi dłużny, lecz mimo wszystko, a może
właśnie dlatego, po prostu się lubiliśmy. Oprócz tego, że był
kompetentnym fixerem Brzytwa był
też moim kumplem. Kimś najbliższym definicji przyjaciela w tym
zdehumanizowanym świecie, gdzie wspomnienia i zaufanie mogą być
tylko numerycznym zapisem.
-
Z takim sprzętem co drugi dzień będę wąchał jakąś pisie.
-
Poprzednio też wąchałeś, tylko zawsze były to majtki siostry.
-
Odwal się, ja przynajmniej nie przeorałem sobie czachy tak bardzo,
że nie wciągam gaci na spodnie.
Spojrzałem
na obcisły, połyskujący kostium z wizerunkiem pogoni na piersi,
którego najwyraźniej nie zdjąłem po wczorajszej imprezie. Coraz
więcej poszlak wskazywało, że musiałem tam sobie dać mocno do
wiwatu jakąś ostrą chemią. Kurwa, teraz nie byłem już nawet
pewien, czy to na pewno było wczoraj. Brak głodu nie był tu żadnym
wyznacznikiem, te nowe koktajle syntetyzowane przez automatycznych
dilerów wyczyniały z metabolizmem istne cuda. W zeszłym tygodniu
zapodałem sobie „Euforie starcia”, mieszankę emulującą
uczucia zwycięskiego fightera MMA, przecudowny konglomerat
zmęczenia, bólu i poczucia niezwyciężoności. Prawdziwa poezja
koksu plus nakładka fałszywych wspomnień. Pamiętałem ryk
dopingującej mnie publiczności, pamiętałem cios, którym
znokautowałem pretendenta do tytułu. Nawet zakwasy po tym miałem.
W kolejce czekały już takie cuda jak „Ekstaza gwiazdy porno”,
„Szok pourazowy” czy „Hanibal Lecter”.
-
Masz mnie, ale to strój Karpikiusa, litewskiego superbohatera.
-
Stary, kto w ogóle słyszał o litewskim superbohaterze? On coś
potrafi oprócz zakładania gaci na spodnie i owijania się flagą?
-
Noooo … ma pewne moce …- zawahałem się intensywnie przeszukując
foldery pamięci. Czułem jak neurochemia mózgu znowu mi lami, lag
był chyba tak wielki jak na blaszakach w pierwszych latach
antycznego kablowego internetu.
-
Niech zgadnę, wypija na raz pół litra synkocholu i potrafi oddać
mocz bez zdejmowania spodni? – podpowiedział.
I
takie tam męskie subtelności … moje relacje z Brzytwą roiły się
od podobnie „błyskotliwych” dialogów.
Ale
fakt. Coś mi świtało, że mocno grzebałem w swoim mózgu i były
to raczej mało subtelne operacje manipulacji pamięcią.
Przetrałowałem się już chyba tyle razy, że pewne istotne kwestie
notorycznie mi umykały. Szczerze mówiąc niektóre partie mojego
mózgu przypominały Kalifornie po chińskim bombardowaniu. Co prawda
miałem najistotniejsze elementy osobowości skatalogowane dodatkowo
na folderach backupowych chipa kalkulacyjnego, ale czasem zawodziła
neurochemia łączności pomiędzy nim a mózgiem i dwie godziny
zajmowało mi poukładanie kim ja właściwie jestem.
0.0.0.2
[Kalkulacja]
Brzytwa
musnął jeden ze ściennych paneli, pancerna płytka odemknęła się
bezgłośnie. Z małego zagłębienia wydobył sportowe okulary z
pogrubionymi oprawkami i wręczył mi je z poważną miną.
-
Co to?
-
Tłumaczenie trochę by potrwało. Po prostu wyświetl.
-
Fikoły z udziałem Mr. Hyde'a? I po diabła ci ten kosz,
będziesz mnie walił po łbie jak mi się nie spodoba?
Fikser
nie podjął zaczepki więc zatknąłem szkła na nosie i uruchomiłem
prezentację. To było jak cios w twarz.
Byłem
kurierem i to cholernie specyficznym. Przenosiłem cenny soft dla
klientów, którym zależało na dyskretnych transakcjach bez tuzina
ochroniarzy i kawalkady wozów opancerzonych. Przenosiłem go
zapisany we własnej głowie i to bynajmniej nie na żadnym
zaawansowanym wszczepie. Wymagało to mózgu o specyficznych
predyspozycjach, a także niezwykle zaawansowanych i równie
kosztownych biologicznych nakładek wspomagających. Mój krzemowy
kalkulator do niczego takiego się nie nadawał, co pokazywał
zresztą każdy bardziej zaawansowany skaner. Dodatkowo brak w moim
ciele sztucznych wszczepów i rozbudowanych syntetycznych modułów
mózgowych czynił mnie w naturalny sposób mniej podejrzanym przy
takiej robocie. Po prostu kolejny purysta, raczej nikt istotny. A na
pewno nie kurier z cennym oprogramowaniem.
Po
wykonaniu zadania w ramach zabezpieczenia klienta i siebie
wymazywałem pamięć o całym wydarzeniu. Nie pamiętałem co
przenosiłem, komu i gdzie nastąpił odbiór, ani nawet czegokolwiek
co robiłem w czasie zlecenia. W głowie zostawała tylko kolejna
dziura, a na koncie okrągła sumka.
O
żesz kurwa. Policzyłem zera i zrobiło mi się gorąco, ostatnim
kursem musiałem przenieść naprawdę cenny towar.
Technika
wymazywania wspomnień nie była jednak dostatecznie precyzyjna, a na
pewno nie delikatna. W branży mówiło się na to trałowanie i było
to dokładnie tak przyjemne, jak sugerowała nazwa. Oprócz
informacji o transakcji na stałe wylatywały też z głowy bardziej
potrzebne informacje. Dlatego właśnie kluczowe kwestie miałem
zdublowane i zmagazynowane w pamięciach zewnętrznych. Oprócz
permanentnego trałowania stosowałem również subtelniejsze
techniki dla chwilowego zamazywania na czas roboty kilku wspomnień.
Te były do wydobycia i odzyskania odpowiednim kodem
hipnotycznym, który wyświetliły mi właśnie gogle. Jednak
szok powrotny ...
Przez
chwilę stałem całkowicie zaskoczony, zapewne jak za każdym
poprzednim razem, gdy odwiedzałem Brzytwę po robocie, skierowany do
niego wprogramowanym hipnotycznie nakazem.
-
Brzytwa comprendo, przypomnij mi dlaczego właściwie sobie to robię?
-
Przecież wiesz – głos fixera był prawie współczujący – tego
jednego wspomnienia nigdy byś sobie nie pozwolił wydrzeć, bez
względu na to jak bardzo by cię przetrałowali.
Miał
rację, pamiętałem. Jak zawsze retrospekcja uderzyła mnie z siłą
kowalskiego młota. Wspomnienie świeże i silne, jakby
to wszystko stało się wczoraj, a nie 5 lat temu. I od razu
zrozumiałem dlaczego zacieram je na czas roboty. Zgiąłem się wpół
i zwymiotowałem w zapobiegliwie podany kosz.
-
Dzięki. Za wszystko – po gwałtownym powrocie wspomnień wszystko
to było dla mnie nowością, dla niego pewnie rytuałem powtarzanym
... właściwie ile razy?
-
Jak zawsze nie ma sprawy. Wiesz jednak co o ...
0.0.0.1
[Akceleracja / Realizacja]
Specjalnie
wzmacniany perspeksowy panel okienny za plecami Brzytwy eksploduje
nagle prawdziwą burzą odłamków. I kiedy stalowa kostucha wdziera
się do pokoju dociera do mnie, że między jednym, a drugim
mrugnięciem oka jest tysiąc szans na śmierć. Brzytwa umiera
ułamek sekundy później, wciąż w pół słowa z rękami
zastygłymi w niedokończonej gestykulacji.
Beczkowaty
dron wielkości małego dziecka wtacza się do salonu jak upiorna
wirówka. Patykowate odnóża upstrzone monokrystalicznymi ostrzami
siekają meble i wykładzinę w upiornym balecie śmierci i
zniszczenia. Przeznaczone do destrukcji utwardzanych materiałów
militarnych, bez najmniejszego trudu mogą zamienić człowieka w
krwawą miazgę. Szkarłatne strzępy ciała i fragmenty odzieży
wirują w powietrzu. Wygląda to jakby fixer połknął granat i po
prostu eksplodował. Jego absurdalnie wielki fiut, wciąż jakimś
cudem w całości, wystrzelił jak z armaty i plasnął w ścianę z
takim impetem, aż spadł zawieszony na niej „Dziekan”. Super
cienka krystaliczna tafla rozprysła się tysiącem lśniących
korali.
Dron
zastyga niespodziewanie jak wrzeciono płynnej rtęci i uświadamiam
sobie, że to nie on zwolnił, ale ja jestem tak szybki, a świat
wokół staje się nagle poklatkowym spektaklem rozsypanych obrazów.
Jeden
długi krok przenosi mnie w pobliże napastnika. Krwawa mgła wisi w
powietrzu jak namalowana. Nim spada mój cios widzę i oceniam
wszystko. Szacuję wagę drona i wyznaczam środek jego ciężkości.
Wykreślam prawdopodobne trajektorie wrogich ciosów, spóźnione
linie zamykające się za moimi plecami. Zbyt wolno by mnie
powstrzymać.
W
moim ciele nie ma żadnych mechanicznych części, żadnych ukrytych
broni i podskórnych paneli balistycznych. Są tylko organiczne
kieszonki pełne skoncentrowanych hormonalnych koktajli. I jeden
jedyny krzemowy dodatek, superszybki procesor kalkulacyjny, który ma
to wszystko uruchomić jak starter odpalanej rakiety i zmienić mnie
w demona prędkości. Szybko kurczliwe włókna moich mięśni
to najdoskonalszy twór matki natury. Kiedyś należały do
karalucha, lecz dziś są moje. Reszta to tylko fizyka.
Utwardzana terapią genową, ciężka kość ręki, uderzająca z
prędkością 400 m/s, daje pęd zdolny uszkodzić niemal każdy
materiał. Widzę swoje odbicie w chromowanym korpusie napastnika.
Rejestruję jego sensory bezskutecznie usiłujące mnie namierzyć.
Dobry stary Newton jest moim sojusznikiem, gdy wyznaczam wektor i
optymalny punkt przyłożenia ciosu. Spiekana skorupa korpusu drona
rozpada się jak blaszana zabawka. Triumf ciała nad martwą materią.
Mrugam
po raz pierwszy od śmierci Brzytwy. Dziekan dopiero teraz uderza o
podłogę za moimi plecami. Widzę to? Widziałem? Estymowałem?
Padam
na kolana.
Ponadrywane
mięśnie i pozrywane ścięgna. Tsunami chemii buzujące w moich
żyłach jak w kotle czarownic. Kleczę i patrzę na strzaskaną
prawą rękę, na białawe odłamki kości błyszczące w karminowym
dywanie krwi rozlewającym się wokół mnie. Czy to moja dłoń? Czy
to powinno boleć? Czuję się jak robot, któremu litościwy twórca
wyłącza przed unicestwieniem jeden za drugim wszystkie układy. Nie
czuję bólu i dotyku szorstkiej wykładziny. Jest tylko lekkie
mrowienie szyi. Jest ulotny posmak żelaza w ustach i pulsowanie w
uszach. Potem zapadam w miękką ciemność i pewnie umieram.
Lecz
śmierć to teraz tylko stan przejściowy. Witamy w świecie, gdzie
nie ma rzeczy stałych i ostatecznych.
0.0.0.0[anihilacja]
C.D.N?
Słowniczek
(część z C2020 więc nie mojego autorstwa):
Egzotyk –
człowiek
z widocznymi elementami ciała zwierzęcia lub nawet elementami
genetycznie tworzonymi od postaw i nie należącymi do żadnego
realnie istniejącego stworzenia (uszy demona, ogony mitycznych istot
itp). Chodzi o styl, zawsze chodzi tylko o styl.
Dziekan –
nowoczesny
aktywny obraz. Zasady jego działania wyjaśniono w opowiadaniu.
Nazwa pochodzi od nazwiska pierwszego twórcy: Donalda Leszka
Dziekańskiego. Stworzył 67 obrazów, każdy z innym zestawem
ręcznie malowanych i skanowanych motywów. Reszta z obecnych na
rynku to podróbki koncepcyjne.
Krawędziarz –
ryzykant,
osoba żyjąca w wąskim poletku bezpieczeństwa między żarnami
potężnych mega korporacji. To zawsze kończy się albo wielkimi
pieniędzmi albo co bardziej prawdopodobne, gwałtowną śmiercią.
Synchol –
bardzo
mocny alkohol syntetyzowany sztucznie, dodatkowo częściowo odporny
na neutralizacje podrasowanymi cyber-wątrobami.
Koks/dopalacze –
chemiczne
koktajle.
LEO –
niska
orbita ziemi (low earth orbit).
Korpo –
korporacja.
Wielka, najczęściej ponad państwowa struktura biznesowa.
Fixer –
szmugler,
pośrednik, organizator, logistyk. Człowiek, który jest Ci w stanie
zabezpieczyć każda potrzebę.
Mięsak
– człowiek
bez widocznych (wykrywalnych skanem) wszczepów. Potocznie także
przeciwnik mechanizacji ciał i cyberwszczepów. Czasem też Purysta.
Pozergimbo –
pozerganger,
czyli przestępca upodabniający się (grupowo) do znanej osoby i
gimbo (gimbus) czyli dzieciak, gówniarz. Bogate dzieciaki udające
niebezpiecznych kolesi.
Foka –
dziewczyna.
Krzemiak –
procesor
krzemowy.
Trałowanie
– selektywne
wymazywanie pamięci (trwałe).
Pojechałeś ostro z tematem. Kawał porządnej czytanki.
OdpowiedzUsuńNo, bardziej się z gotowym opowiadaniem podpiąłem pod temat domalowując figurkę :) Cieszę sie, że się podobało.
UsuńKurczę, cyberpunk na całego! Dobre to!
OdpowiedzUsuńA dziękować, dziękować.
UsuńCholerka genialny tekst! Przeczytałem dużo wcześniej, ale zapomniałem napisać jak mnie zachwyciło! Miło coś cyberpunkowego dla odmiany wchłonąć:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowo :)
Usuń