wtorek, 31 stycznia 2017

Figurkowy Karnawał Blogowy XXIX - Opowieść




Gospodarzem aktualnej edycji, XXIX już, jest Koyoth z bloga shadow grey, zaś jej tematem opowieść. To dobry moment na powrót do blogowej aktywności. Jeśli lubicie klimaty cyberpunka to jest szansa, że poniższy tekst może się Wam spodobać - mam taką nadzieję. Tekst wraz z opisem misji dodatkowe i rożnymi dodatkowymi pomysłami był swego czasu adresowany do pewnej firmy, jednak chyba nie zdołałem przebić się przez "fajerłole", bo pomimo kilku prób nikt mi nawet nie raczył odpisać na maile. Temat uznałem za zamknięty i postanowiłem wykorzystać część ówczesnej pracy na potrzeby aktualnej edycji FKB. Dziękuję Ci Koyoth(-cie?) za temat.

Zanim jednak przejdziecie do lektury, chciałbym przedstawić Wam jednego z bohaterów tekstu, w końcu to przede wszystkim blog figurkowy, a nie literacki - oto Brzytwa, najbardziej cyberpunkowa figurka jaką posiadałem w swojej ubogiej w tym zakresie kolekcji :) 







Model to oczywiście figurka szasera do systemu Warzone. Stara i mocno niedoskonała technicznie, wciąż jednak niepozbawiona pewnego uroku. 

Wracając do tekstu, to jeśli ktoś grał kiedyś w Cyberpunka 2020, to spotka wiele znajomych terminów, tekst jest pisany w ramach tego systemu (z uwzględnieniem modyfikacji czasowych). Zatem smacznego i ostrzegam, że miejscami jest brutalnie :)


Dwadzieścia 77

Zawsze brnij do krawędzi. To droga Cyberpunku.”
Johny Silverhand C2020

0.0.0.5  [Aktywacja]

  W czystym sierpniowym powietrzu leniwie wirowały cywilne koperty, ciężkie transportowce służb publicznych i drobne ważkowate drony policji miejskiej. Z głową pulsująca tępym bólem i pustką zamiast wczorajszych wspomnień, stałem w wielkiej przejrzystej bili wspinającej się powolnym ruchem wnętrzem łukowato wygiętej szklanej tuby. Samopoziomująca podłoga kompensowała boczny ruch windy. Słyszałem ciche, kojące buczenie mechanizmów magnetycznych. Osiem tub-szybów sięgających z placu poniżej do fasady Pałacu Kultury i Nauki, po cztery na 20 i 40 piętrze, sprawiało wrażenie jakby jakiś wielki pajęczak o szklanych odnóżach rozsiadł się na budynku.  Dzień wciąż był młody, a ja musiałem odwiedzić swojego kumpla Brzytwę.
  Brzytwa był fixerem, co znaczy że za odpowiednią zapłatą mógł zorganizować niemal wszystko. Najnowsze narkotyki prosto z wojskowych laboratoriów? Ależ proszę. Solidna ekipa mocnych zakapiorów do brudnej roboty? Nie ma sprawy. Broń, czarny soft, modyfikacje i wszczepy bez homologacji Ministerstwa Zdrowia. Do wyboru, do koloru. Może nie był najszybszy i z pewnością nie należał do tanich, był jednak solidny i nigdy nie sprzedawał towaru czy kontaktów, za które nie mógł poręczyć. W pewnych środowiskach te przymioty, w połączeniu z dyskrecją, gwarantowały zdecydowanych i wypłacalnych klientów.
  Sam miałem mniej malowniczą robotę. Pracowałem jako konsultant przemysłu bionicznego przy Uniwersytecie Warszawskim, a po godzinach programowałem jakiś szajs dla tureckiego korpo. Precyzyjniej rzecz biorąc raczej nadzorowałem automatyczne farmy modemów zlokalizowane fizycznie gdzieś w Wietnamie, lub wiszące na LEO.
Brzytwa miał wielki apartament na 36 piętrze Pałacu Kultury. Obecnie był on już najniższym budynkiem ścisłego centrum miasta, otoczonym koroną nowoczesnych biurowców ze słynnym Warsaw Pride na czele. Brudna bomba naszych wschodnich sąsiadów dokonała poważnych uszkodzeń gmachu w 2028 roku, ale zamiast wyburzyć zabytek postanowiono go odnowić i pozostawić jako pomnik warszawskiej niezłomności.   Po kilku przeróbkach i generalnych remontach z dawnego pałacu pozostała właściwie tylko fasada, wnętrze budynku było zupełnie nowe. Oczywiście Nowa Federacja Rosyjska, vel Z.S.R.R 2  nigdy oficjalnie nie wypowiedziała nam wojny, a nawet odżegnywała się całkowicie od „terrorystycznych działań prześladowanej rosyjskojęzycznej mniejszości”. Dwa lata później 9 milionów doskonale wyposażonych chińskich partyzantów zajęło niemal całą azjatycką cześć Rosji, aż po Ural. Wbrew pozorom rakiety balistyczne nie zaczęły fruwać jak chrabąszcze w maju, wyparowało co prawda kilka rosyjskich miast, ale na tym koniec. Żadnego odwetu nie było, cwani Chinole znaleźli jakiś sposób na neutralizację ruskiego potencjału atomowego. Resztkami NFR, pogrążonymi w odmętach biedy i szaleństwa nikt się już nie interesował. Ponoć rządził tam teraz Car Wladimir VII. Potem także Chiny zeszły z pierwszego miejsca światowej sceny. Nie było to jednak wynikiem żadnej wojny czy wielkiego ekonomicznego krachu, po prostu tendencje odśrodkowe dały o sobie znać i zamiast jednego mocarstwa mieliśmy nagle kilka chińskich państewek. Karty rozdawał tam teraz bodajże Kanton. Jak mawiano Państwo Środka było zawsze albo w drodze do rozpadu albo na ścieżce do zjednoczenia. Miękki upadek Chin był największą zmianą układu sił na świecie od czasu Drugiej Wojny Secesyjnej i ponownego przyjęcia przez pozostałości USA polityki izolacjonizmu. A my? Jak zawsze w przeszłości nie daliśmy się złamać. Warszawa się podniosła i w 2077 otwierała rankingi najbardziej imponujących miast świata.
  Wyszedłem z windy i w wyłożonym hiszpańskimi marmurami korytarzu minąłem kilku zblazowanych pozergimbo. Wszyscy mieli twarze upodobnione operacyjnie do facjaty Rutgera Pita, księżycowego aktywisty niezwykle popularnego w niszowych mediach. Wszyscy nosili długie skóropodobne prochowce pulsujące fluorescencyjnymi obrazami. 

- Hola krawędziarze! - pozdrowiłem ich grzecznie, wszak to ja byłem tu gościem.
Jeden z nich od niechcenia przeskanował mnie cybernetycznym okiem.
- Karbuj plewy mięsaku.

Karbuj plewy? Matko, nawet nie wiedziałem czy mnie pozdrawia czy obraża. Powinienem chyba zabierać translator na te wyjścia w miasto.
Odnalazłem właściwe drzwi, ale zanim zdążyłem podnieść rękę szczęknął elektryczny zamek i masywne skrzydło uchyliło się do środka.

0.0.0.4 [Relokacja]

  Tuż za progiem stał Brzytwa, jak zawsze elegancki i jak zawsze oderwany od jakiejś pracy.
- Wskakuj. Przerobiłeś się na egzotyka? Twój ogon… o Puta Madre! Perdon amigo, zapomniałem że mam nakładki.

  Zdjął z nosa soczewkowate, przejrzyste płytki i odłożył je na bok. Nakładki były koncepcyjnym rozwinięciem gogli AR. Dyskretniejsze, wygodniejsze i uzbrojone w potężniejsze oprogramowanie. Nakładki skanowały otoczenie, a soft w czasie rzeczywistym był w stanie narzucać na nie dowolne filtry, ot choćby mijane drzewo mogło nagle zakwitnąć. Pierwsze wersje były dość tandetne, przypominało to oglądanie dawnych filmów robionych metodą rotoskopową, raczej tylko ciekawostka. Najnowsze były już hiperrealistyczne i zdolne dynamicznie modyfikować obserwowane obiekty. Drzewo mogło kołysać się w rytm nieistniejącego wiatru, a urodziwa sprzedawczyni z drogerii mogła zajrzeć ci głęboko w oczy i uśmiechnąć zalotnie. No chyba, że miałeś ochotę na bardziej zaawansowane interakcje. Modyfikacje były bardzo subtelne, albo tak głębokie, że tworzyły właściwie całkowicie nową rzeczywistość. Drzewo mogło wyjść z trawnika i iść na spacer, a dla ciebie było to w pełni realne bo nakładki blokowały widok prawdziwego drzewa, rosnącego spokojnie, jak na dobrą roślinę przystało. Doskonała iluzja realności. Dla rządnych pełnego spektrum odczuć chipy wewnątrz-czaszkowe dodawały zapachy, symulowały dotyk czy odczucia temperatury. Ryzykanci potrafili odpalić taką alternatywną rzeczywistość na obu nakładkach podczas przemieszczani się po mieście. Kamikadze. Oczywiście istniały także wirusy i opcje hakowania takiego softu, by wprowadzić własne modyfikacje wyświetleń, istny Armageddon. Jak łatwo zgadnąć błyskawicznie pojawiły się także wersje porno. Najnowsza moda wśród dzieciaków. Siedmiomilowy wzrok i obleśny uśmiech obserwatora aż nazbyt dobrze świadczyły o tym co właśnie oglądał kiedy patrzył na twoją fokę.

0.0.0.3 [Obserwacja]

  Przekroczyłem próg, a Brzytwa zerknął ciekawie na mały panel ciekłokrystaliczny naklejony na swoim przegubie.

- Żadnych wykrywalnych wszczepów, nic syntetycznego i brak metalu, nie licząc tego krzemiaka w łepetynie. Stary dobry Nowicki – zmierzył mnie krytycznie wzrokiem - Przypakowałeś ostatnio? Ważysz jakieś 12 kilo więcej niż przy poprzedniej wizycie.
Wzdrygnąłem się odruchowo, bo jakakolwiek forma zorganizowanego ruchu wzbudzała we mnie instynktowne obrzydzenie. Nawet z kobietą wolałem być na spodzie, mniej z tym było zachodu.
- Minęły dwa miesiące. To pewnie to wysoko przetworzone żarcie. Muszę zmienić dietę.
Ciekawie rozejrzałem się po mieszkaniu.
- Podoba się?

  Brzytwa często zmieniał wystroje w swoim apartamencie. Gdyby nie był fikserem pewnie mógłby nieźle zarabiać jako projektant wnętrz. Miał intuicję i specyficzny, przykuwający uwagę styl. Ekscentrycznie, ale z wyczuciem, tak właśnie bym to określił.
Jasne przestronne wnętrze, pozbawione jakichkolwiek ścianek działowych. Ciepłe oświetlenie dyskretnie emanujące z paneli ściennych. Meble o ostrych, zdecydowanych liniach skontrastowane stonowaną barwą i przyjemną fakturą materiału. Jako dodatek kilka mniejszych elementów, w rodzaju ręcznie robionych stojaków na ubrania czy stolika kawowego z kokpitu policyjnego mini koptera. Z tym nowoczesnym wnętrzem dynamicznie korespondowała staroświecka w formie wykładzina podłogowa. Centralną ścianę apartamentu zajmował imponujących rozmiarów, autentyczny Dziekan.
Dziekan to był nowy szał wśród wirtualnej celebryterii, Picasso czasów 2.0. Aktywny obraz, w który artysta wgrał prekonstrukcyjnie kilkadziesiąt motywów rodem z Muncha. Motywy te losowo i dynamicznie konweniowały ze sobą, najczęściej w dynamicznych orgiach pulsujących świateł. Obraz skanował twarz obserwatora analizując jego uczucia i próbował „malować” adekwatnym klimatem. Czasem rozweselał, czasem wizualizował odczytane uczucia. Moim zdaniem straszna tandeta, oczojebne to było przeokrutnie. Przynajmniej to co widziałem do tej pory. Ten był inny, ale można się było tego domyślić, jeśli chodziło o sztukę to Brzytwa nigdy nie szedł na tanie kompromisy. Możliwe też, że nigdy dotąd nie widziałem prawdziwego Dziekana tylko tanie nepalskie podróbki.
Gdy tak patrzyłem obraz odmalował powoli wysoką skarpę i samotną, zrezygnowaną postać podążającą pod górę. Jej odwrócona głowa na wpół oskarżycielsko straszyła mrocznymi dziurami wpadniętych oczodołów. Na szczycie skarpy, wyraźnie odcięta na tle sinego nieba, dominowała okazała szubienica. Scena nakreślona grubą, niepokojącą kreską, miała w sobie jakąś potworną siłę.

- Ja jebie, wal się obrazie!
  Brzytwa zarechotał:
 - Skąd ten wisielczy nastrój, mi compadre? Rozchmurz się. Jak chcesz mogę ci dać coś na rozweselenie, wyglądasz jak kupa syntetycznego łajna. 
Odburknąłem coś niewyraźnie przenosząc uwagę na sprzęt rejestracyjny, rozłożony na roboczym blacie.
- Kręcisz film krawędziarzu?
- Tak, z twoją starą i moim nowym kutasem w roli głównej.
- Żartujesz – zarechotałem zerkając na jego mocno wydęte spodenki – Wypchałeś je skarpetami czy naprawdę kupiłeś Mr. Studa?
- Studa? To dla leszczy … to Dr Jeckyll, bardziej zaawansowany model. Ma nawet pilota.

  Pamiętam jak w szkole zrobiliśmy mu kiedyś „oczy ważki” i widok był rzeczywiście mało imponujący. Od tamtej pory miał chłopak mocne kompleksy, a ja bezlitośnie przygadywałem mu od czasu do czasu. On zresztą nie pozostawał mi dłużny, lecz mimo wszystko, a może właśnie dlatego, po prostu się lubiliśmy. Oprócz tego, że był kompetentnym fixerem Brzytwa był też moim kumplem. Kimś najbliższym definicji przyjaciela w tym zdehumanizowanym świecie, gdzie wspomnienia i zaufanie mogą być tylko numerycznym zapisem.

- Z takim sprzętem co drugi dzień będę wąchał jakąś pisie.
- Poprzednio też wąchałeś, tylko zawsze były to majtki siostry.
- Odwal się, ja przynajmniej nie przeorałem sobie czachy tak bardzo, że nie wciągam gaci na spodnie.
  Spojrzałem na obcisły, połyskujący kostium z wizerunkiem pogoni na piersi, którego najwyraźniej nie zdjąłem po wczorajszej imprezie. Coraz więcej poszlak wskazywało, że musiałem tam sobie dać mocno do wiwatu jakąś ostrą chemią. Kurwa, teraz nie byłem już nawet pewien, czy to na pewno było wczoraj. Brak głodu nie był tu żadnym wyznacznikiem, te nowe koktajle syntetyzowane przez automatycznych dilerów wyczyniały z metabolizmem istne cuda. W zeszłym tygodniu zapodałem sobie „Euforie starcia”, mieszankę emulującą uczucia zwycięskiego fightera MMA, przecudowny konglomerat zmęczenia, bólu i poczucia niezwyciężoności. Prawdziwa poezja koksu plus nakładka fałszywych wspomnień. Pamiętałem ryk dopingującej mnie publiczności, pamiętałem cios, którym znokautowałem pretendenta do tytułu. Nawet zakwasy po tym miałem. W kolejce czekały już takie cuda jak „Ekstaza gwiazdy porno”, „Szok pourazowy” czy „Hanibal Lecter”.

- Masz mnie, ale to strój Karpikiusa, litewskiego superbohatera.
- Stary, kto w ogóle słyszał o litewskim superbohaterze? On coś potrafi oprócz zakładania gaci na spodnie i owijania się flagą?
- Noooo … ma pewne moce …- zawahałem się intensywnie przeszukując foldery pamięci. Czułem jak neurochemia mózgu znowu mi lami, lag był chyba tak wielki jak na blaszakach w pierwszych latach antycznego kablowego internetu.
- Niech zgadnę, wypija na raz pół litra synkocholu i potrafi oddać mocz bez zdejmowania spodni? – podpowiedział.
  I takie tam męskie subtelności … moje relacje z Brzytwą roiły się od podobnie „błyskotliwych” dialogów.
  Ale fakt. Coś mi świtało, że mocno grzebałem w swoim mózgu i były to raczej mało subtelne operacje manipulacji pamięcią. Przetrałowałem się już chyba tyle razy, że pewne istotne kwestie notorycznie mi umykały. Szczerze mówiąc niektóre partie mojego mózgu przypominały Kalifornie po chińskim bombardowaniu. Co prawda miałem najistotniejsze elementy osobowości skatalogowane dodatkowo na folderach backupowych chipa kalkulacyjnego, ale czasem zawodziła neurochemia łączności pomiędzy nim a mózgiem i dwie godziny zajmowało mi poukładanie kim ja właściwie jestem.

0.0.0.2 [Kalkulacja]

  Brzytwa musnął jeden ze ściennych paneli, pancerna płytka odemknęła się bezgłośnie. Z małego zagłębienia wydobył sportowe okulary z pogrubionymi oprawkami i wręczył mi je z poważną miną.
- Co to?
- Tłumaczenie trochę by potrwało. Po prostu wyświetl.
- Fikoły z udziałem Mr. Hyde'a?  I po diabła ci ten kosz, będziesz mnie walił po łbie jak mi się nie spodoba?
  
  Fikser nie podjął zaczepki więc zatknąłem szkła na nosie i uruchomiłem prezentację. To było jak cios w twarz.
Byłem kurierem i to cholernie specyficznym. Przenosiłem cenny soft dla klientów, którym zależało na dyskretnych transakcjach bez tuzina ochroniarzy i kawalkady wozów opancerzonych. Przenosiłem go zapisany we własnej głowie i to bynajmniej nie na żadnym zaawansowanym wszczepie. Wymagało to mózgu o specyficznych predyspozycjach, a także niezwykle zaawansowanych i równie kosztownych biologicznych nakładek wspomagających. Mój krzemowy kalkulator do niczego takiego się nie nadawał, co pokazywał zresztą każdy bardziej zaawansowany skaner. Dodatkowo brak w moim ciele sztucznych wszczepów i rozbudowanych syntetycznych modułów mózgowych czynił mnie w naturalny sposób mniej podejrzanym przy takiej robocie. Po prostu kolejny purysta, raczej nikt istotny. A na pewno nie kurier z cennym oprogramowaniem.
  Po wykonaniu zadania w ramach zabezpieczenia klienta i siebie wymazywałem pamięć o całym wydarzeniu. Nie pamiętałem co przenosiłem, komu i gdzie nastąpił odbiór, ani nawet czegokolwiek co robiłem w czasie zlecenia. W głowie zostawała tylko kolejna dziura, a na koncie okrągła sumka.
  O żesz kurwa. Policzyłem zera i zrobiło mi się gorąco, ostatnim kursem musiałem przenieść naprawdę cenny towar.
Technika wymazywania wspomnień nie była jednak dostatecznie precyzyjna, a na pewno nie delikatna. W branży mówiło się na to trałowanie i było to dokładnie tak przyjemne, jak sugerowała nazwa. Oprócz informacji o transakcji na stałe wylatywały też z głowy bardziej potrzebne informacje. Dlatego właśnie kluczowe kwestie miałem zdublowane i zmagazynowane w pamięciach zewnętrznych. Oprócz permanentnego trałowania stosowałem również subtelniejsze techniki dla chwilowego zamazywania na czas roboty kilku wspomnień. Te były do wydobycia  i odzyskania odpowiednim kodem hipnotycznym, który wyświetliły mi właśnie gogle. Jednak  szok powrotny ...
Przez chwilę stałem całkowicie zaskoczony, zapewne jak za każdym poprzednim razem, gdy odwiedzałem Brzytwę po robocie, skierowany do niego wprogramowanym hipnotycznie nakazem.

- Brzytwa comprendo, przypomnij mi dlaczego właściwie sobie to robię?
- Przecież wiesz – głos fixera był prawie współczujący – tego jednego wspomnienia nigdy byś sobie nie pozwolił wydrzeć, bez względu na to jak bardzo by cię przetrałowali.
Miał rację, pamiętałem. Jak zawsze retrospekcja uderzyła mnie z siłą kowalskiego młota.   Wspomnienie świeże i silne, jakby to wszystko stało się wczoraj, a nie 5 lat temu. I od razu zrozumiałem dlaczego zacieram je na czas roboty. Zgiąłem się wpół i zwymiotowałem w zapobiegliwie podany kosz.
- Dzięki. Za wszystko – po gwałtownym powrocie wspomnień wszystko to było dla mnie nowością, dla niego pewnie rytuałem powtarzanym ... właściwie ile razy?
- Jak zawsze nie ma sprawy. Wiesz jednak co o ...

0.0.0.1 [Akceleracja / Realizacja] 

  Specjalnie wzmacniany perspeksowy panel okienny za plecami Brzytwy eksploduje nagle prawdziwą burzą odłamków. I kiedy stalowa kostucha wdziera się do pokoju dociera do mnie, że między jednym, a drugim mrugnięciem oka jest tysiąc szans na śmierć. Brzytwa umiera ułamek sekundy później, wciąż w pół słowa z rękami zastygłymi w niedokończonej gestykulacji.
  Beczkowaty dron wielkości małego dziecka wtacza się do salonu jak upiorna wirówka. Patykowate odnóża upstrzone monokrystalicznymi ostrzami siekają meble i wykładzinę w upiornym balecie śmierci i zniszczenia. Przeznaczone do destrukcji utwardzanych materiałów militarnych, bez najmniejszego trudu mogą zamienić człowieka w krwawą miazgę. Szkarłatne strzępy ciała i fragmenty odzieży wirują w powietrzu. Wygląda to jakby fixer połknął granat i po prostu eksplodował. Jego absurdalnie wielki fiut, wciąż jakimś cudem w całości, wystrzelił jak z armaty i plasnął w ścianę z takim impetem, aż spadł zawieszony na niej „Dziekan”. Super cienka krystaliczna tafla rozprysła się tysiącem lśniących korali.
  Dron zastyga niespodziewanie jak wrzeciono płynnej rtęci i uświadamiam sobie, że to nie on zwolnił, ale ja jestem tak szybki, a świat wokół staje się nagle poklatkowym spektaklem rozsypanych obrazów.
  Jeden długi krok przenosi mnie w pobliże napastnika. Krwawa mgła wisi w powietrzu jak namalowana. Nim spada mój cios widzę i oceniam wszystko. Szacuję wagę drona i wyznaczam środek jego ciężkości. Wykreślam prawdopodobne trajektorie wrogich ciosów, spóźnione linie zamykające się za moimi plecami. Zbyt wolno by mnie powstrzymać.
  W moim ciele nie ma żadnych mechanicznych części, żadnych ukrytych broni i podskórnych paneli balistycznych. Są tylko organiczne kieszonki pełne skoncentrowanych hormonalnych koktajli. I jeden jedyny krzemowy dodatek, superszybki procesor kalkulacyjny, który ma to wszystko uruchomić jak starter odpalanej rakiety i zmienić mnie w demona prędkości.  Szybko kurczliwe włókna moich mięśni to najdoskonalszy twór matki natury. Kiedyś należały do karalucha, lecz dziś są moje. Reszta to tylko fizyka.  Utwardzana terapią genową, ciężka kość ręki, uderzająca z prędkością 400 m/s, daje pęd zdolny uszkodzić niemal każdy materiał. Widzę swoje odbicie w chromowanym korpusie napastnika. Rejestruję jego sensory bezskutecznie usiłujące mnie namierzyć. Dobry stary Newton jest moim sojusznikiem, gdy wyznaczam wektor i optymalny punkt przyłożenia ciosu. Spiekana skorupa korpusu drona rozpada się jak blaszana zabawka. Triumf ciała nad martwą materią.
            Mrugam po raz pierwszy od śmierci Brzytwy. Dziekan dopiero teraz uderza o podłogę za moimi plecami. Widzę to? Widziałem? Estymowałem?
Padam na kolana.
            Ponadrywane mięśnie i pozrywane ścięgna. Tsunami chemii buzujące w moich żyłach jak w kotle czarownic. Kleczę i patrzę na strzaskaną prawą rękę, na białawe odłamki kości błyszczące w karminowym dywanie krwi rozlewającym się wokół mnie. Czy to moja dłoń? Czy to powinno boleć? Czuję się jak robot, któremu litościwy twórca wyłącza przed unicestwieniem jeden za drugim wszystkie układy. Nie czuję bólu i dotyku szorstkiej wykładziny. Jest tylko lekkie mrowienie szyi. Jest ulotny posmak żelaza w ustach i pulsowanie w uszach. Potem zapadam w miękką ciemność i pewnie umieram.
Lecz śmierć to teraz tylko stan przejściowy. Witamy w świecie, gdzie nie ma rzeczy stałych i ostatecznych.

0.0.0.0[anihilacja]
C.D.N?

Słowniczek (część z C2020 więc nie mojego autorstwa):

Egzotyk – człowiek z widocznymi elementami ciała zwierzęcia lub nawet elementami genetycznie tworzonymi od postaw i nie należącymi do żadnego realnie istniejącego stworzenia (uszy demona, ogony mitycznych istot itp). Chodzi o styl, zawsze chodzi tylko o styl.

Dziekan – nowoczesny aktywny obraz. Zasady jego działania wyjaśniono w opowiadaniu. Nazwa pochodzi od nazwiska pierwszego twórcy: Donalda Leszka Dziekańskiego. Stworzył 67 obrazów, każdy z innym zestawem ręcznie malowanych i skanowanych motywów. Reszta z obecnych na rynku to podróbki koncepcyjne.

Krawędziarz – ryzykant, osoba żyjąca w wąskim poletku bezpieczeństwa między żarnami potężnych mega korporacji. To zawsze kończy się albo wielkimi pieniędzmi albo co bardziej prawdopodobne, gwałtowną śmiercią.

Synchol bardzo mocny alkohol syntetyzowany sztucznie, dodatkowo częściowo odporny na neutralizacje podrasowanymi cyber-wątrobami.

Koks/dopalacze – chemiczne koktajle.

LEO – niska orbita ziemi (low earth orbit).

Korpo – korporacja. Wielka, najczęściej ponad państwowa struktura biznesowa.

Fixer – szmugler, pośrednik, organizator, logistyk. Człowiek, który jest Ci w stanie zabezpieczyć każda potrzebę.

Mięsak – człowiek bez widocznych (wykrywalnych skanem) wszczepów. Potocznie także przeciwnik mechanizacji ciał i cyberwszczepów. Czasem też Purysta.

Pozergimbo – pozerganger, czyli przestępca upodabniający się (grupowo) do znanej osoby i gimbo (gimbus) czyli dzieciak, gówniarz. Bogate dzieciaki udające niebezpiecznych kolesi. 

Foka dziewczyna.

Krzemiak – procesor krzemowy.



Trałowanie – selektywne wymazywanie pamięci (trwałe).

6 komentarzy:

  1. Pojechałeś ostro z tematem. Kawał porządnej czytanki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, bardziej się z gotowym opowiadaniem podpiąłem pod temat domalowując figurkę :) Cieszę sie, że się podobało.

      Usuń
  2. Kurczę, cyberpunk na całego! Dobre to!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholerka genialny tekst! Przeczytałem dużo wcześniej, ale zapomniałem napisać jak mnie zachwyciło! Miło coś cyberpunkowego dla odmiany wchłonąć:)

    OdpowiedzUsuń