wtorek, 4 sierpnia 2015

Pocztówki z Czasów Końca I: Ostatnia Noc



Mój pierwszy post na forum i pierwsza próba literacka :) Krótko mówiąc z okazji End Times (wydarzenia w świecie gry bitewnej Warhammer, które ni mniej ni więcej jest właśnie końcem świata) dostałem niespodziewanego natchnienia i naskrobałem sobie jakieś tam krótkie teksty w ramach projektu, który nazwałem roboczo Pocztówki z Czasów Końca. W założeniu miały być to krótkie historyjki, czy nawet po prostu scenki dziejące się właśnie w End Times. Projekt miał być do szuflady, ale finalnie postanowiłem się podzielić: pierwotnie zamieściłem teksty na forum border princesMyślę, że nastrój tekstu może niektórych zdziwić, biorąc pod uwagę tło historyjki, więc proszę o litość i łagodne traktowanie. Dla porządku dodam – nie jestem pisarzem tylko gościem, którego czasami swędzi głowa i musi coś napisać. Jak to mawia mój kolega, jestem z tych „co nie umią, ale lubią”  Jak się komuś zechce czytać to będę wdzięczny za uwagi (nawet takie w stylu: nie pisz więcej :)



...

Ostatnia Noc

Yorgi Brokk otarł pot z czoła i skierował się w stronę niekształtnej bryły połączonych zabudowań „Grafa Rudolfa”. Z przekleństwem na ustach uskoczył z drogi, gdy rozpędzony powóz, powiewający szmatami z niedomkniętych kufrów spiętrzonych na dachu wystrzelił zza bramy i omal go nie rozjechał. Kilku innych, pieszych uciekinierów dźwigało skromny dobytek i rozwrzeszczane dzieci na własnych grzbietach. W oddali przejmująco wył jakiś pies. Wszyscy chcieli uciec stąd jak najdalej, w rozpaczliwym i zapewne daremnym wyścigu po życie. Wiatr niósł wyraźny zapach spalenizny i żelazisty posmak krwi. Yorgi minął uciekinierów i wkroczył na wewnętrzny dziedziniec zajazdu okolony kamiennym, pobielonym murkiem. Przed wejściem do głównego budynku, twarzą w błocie, leżało ciało jakiegoś mężczyzny. Spieniona karminem woda rozlewała się szeroką kałużą. Krótkie i bezgłośne rozbłyski, podświetlające niebo na dalekim zachodzie, odwróciły uwagę krasnoluda. Przez chwilę spoglądał na złowrogie sine chmury, spienione w potężne formacje iluminowane blaskiem odległej magicznej bitwy, po czym przekroczył próg.

W kącie centralnej sali zajazdu jakaś para głośno i zapamiętale kopulowała. Kilka upitych do nieprzytomności osób leżało obok w bezładnym stosie, kilka dalszych bezskutecznie usiłowało się zamroczyć zbyt słabym alkoholem. Pomyślał, że jest wiele sposobów na przywitanie śmierci.

Przy kontuarze ponury mężczyzna w kapeluszu z szerokim rondem z wystudiowanym, demonstracyjnym spokojem oliwił leżący przed nim miecz. Jego wargi bezgłośnie formułowały spokojną modlitwę lub pieśń. Nie podniósł wzroku i w żaden sposób nie dał znaku, że zauważył wchodzącego.

Typowe obrazki ostatnich dni, jakich Yorgi widział już dziesiątki. Kolejne bastiony i forty imperium upadały a armie upiornych najeźdźców rozlewały się po kraju potopem ognia i stali. Wszędzie szerzyły się plotki o upadku stolicy i największej twierdzy Starego Świata Middenheim, pogłoski o armii umarłych maszerującej na północ. Klęska za klęską. Imperium konało a wraz z nim zdychał cały świat, nie było dokąd uciekać. Większość ludzi słabo to znosiło i ciężko ich było za to winić.

Przeszedł do sali gier ale była pusta i zaśmiecona, tylko wyleniały kocur chłeptał wodę z przewróconej stągwi. Jego oczy błyskały w półmroku. Wszedł do połowy schodów prowadzących na górne poziomy budynku. Na korytarzu piętra królowały stosy mebli powyrzucane z pokoi i sterty rozwłóczonej pościeli. Wycofał się i zajrzał na zaplecze, gdzie karczmarz klęczał nad nieruchomą żoną obejmującą dwa drobne ciałka. Cała trójka wyglądała tak spokojnie, niemal błogo, jakby była tylko pogrążona w słusznym śnie po całym dniu szczęśliwych zabaw. Ciche i spokojne odejście, bez bólu i strachu. Mężczyzna podniósł głowę a jego zapadnięte oczy były wilgotne od łez:
- Nie potrafię sam …. a mikstura już się skończyła, ty… - błagalne spojrzenie wypowiedziało resztę pytania.

Krasnolud delikatnym, niemal pieszczotliwym ruchem pochylił głowę mężczyzny w stronę jego żony i dzieci a potem zrobił, to co było trzeba zrobić. W końcu był zabójcą trolli. Wcale nie płakał układając ciało mężczyzny obok jego rodziny.

Potem wyjął spod kontuaru dzban piwa i po raz pierwszy w życiu delektował się każdym łykiem cierpkiego trunku. Jeszcze później podeszła do niego dziewczyna. Była młoda, mogła mieć nie więcej niż 17 lat. Nie widział jak wchodziła do zajazdu, a może już tu była gdy przyszedł, czekając na swój los w jednym z pokoi.

Usiadła naprzeciwko, przez dłuższa chwilę studiując sylwetkę Yorgiego: oklapły czub włosów pośrodku nagiej, tatuowanej czaszki, niegdyś pomarańczowy a teraz raczej po prostu brudny. Szerokie ramiona i narzucony na nie bury podróżny płaszcz z prostą metalowa zapinką. Wytartą skórzaną kurtkę bez rękawów z trudem opinającą beczkowatą klatkę piersiową.

- Napatrzyłaś się już? – chciał zabrzmieć groźne, ale głos który usłyszał był tylko głosem starego i zmęczonego podróżnika  – czego chcesz?

- Jesteś pogromcą trolli? – zapytała zupełnie bez lęku. Miała przeciętnie urodziwą twarz ale ładne, duże oczy spłoszonej łani. Krótkie rudawe włosy ukrywała pod prostą błękitną chustą. Nie wydawała się specjalnie poruszona jego budzącym respekt wyglądem. Było w jej kruchej postawie i delikatnym obyciu coś absolutnie niepasującego do tej mrocznej scenerii.

- Potrzebuję pomocy – kontynuowała gdy milczenie się przedłużało – chciałam… chciałam nabyć twoje usługi. Mogę zapłacić tym lub tym - położyła na stole dwie dłonie, kryjąc przez chwilę ich zawartość jakby oboje uczestniczyli w jakiejś dziecinnej zgadywance, po czym uniosła je odsłaniając spory czerwony kamień i niewielki skórzany woreczek. W nozdrza uderzył charakterystyczny, ostry zapach narkotyku.

- Chciałabym jednak wiedzieć czy sprostasz moim oczekiwaniom – kontynuowała już mniej pewnie, skonfundowana brakiem jakiejkolwiek reakcji – jaki jest twój największy wyczyn pogromco?

Uśmiechnął się w duchu - znowu to zabawne słowo, pogromca.

- Mój największy wyczyn? – zapytał wreszcie podnosząc głowę. Twarz miał posieczoną bliznami niczym katowski pieniek ale spojrzenie lśniących zielonych oczu było zaskakująco ciepłe. Spodziewała się raczej, zimnego i pustego wzroku mordercy lub zamglonego oparem alkoholu i przytłumionego narkotykami wejrzenia - Skróciłem o głowę jednego barmana, który fałszował najlepsze piwo świata - delikatnym ruchem głowy wskazał uchylone drzwi zaplecza - Teraz mam tu dzban zacnego trunku i beczkę dobrego prochu – poklepał dłonią sporą beczułkę z ciemnego, nawoskowanego drewna. Dwa tygodnie temu wygrał ją w kości od jakiegoś desperata razem ze starym pojedynkowym pistoletem. Zawsze ciągnęło go do głośnych fajerwerków a teraz zaczął dodatkowo poważnie rozważać opcje „odejścia” z prawdziwym hukiem. Zawsze to jeden wybór więcej.

- Potrzebuje kogoś kto pomoże mi dotrzeć do Volmershoven. To niewielka osada kilka godzin marszu stąd w stronę Altdorfu. Muszę odszukać Hanesa – zawahała się obracają w ustach jakieś słowa - … Odważysz się?

- Dziewczyno – wycedził poirytowany tą prymitywną próbą wzięcia go pod włos – jeśli to w stronę Aldorfu to zaręczam, że z Twojej wiochy zostało ledwie kilka dymiących desek a Hanes dawno gryzie ziemi. Jeśli miał szczęście. Jeśli nie miał, to biega teraz ze swoimi nowymi kolegami, dotknięty choroba lub mutacją, wrzeszcząc bełkotliwe litanie ku czci bogów chaosu i uganiając się za owcami sąsiada. Nie widzę powodu, dla którego miałbym ruszać stąd swoje kościste dupsko.

Zbladła i spodziewał się, że zaraz zacznie szlochać błagając go o pomoc, jednak milczała. Było mu jej nawet żal, ale naprawdę nie widział powodów włóczenia się po okolicy w poszukiwaniu zguby, gdy sama nadchodziła.

- Nie wierze, że Hanes zginał – powiedziała w końcu - on zawsze spada na cztery łapy. Musimy go odszukać, jest dla mnie ważny. Nie masz… nie było w Twoim życiu istotnych spraw, niczego co ..?

Przerwała gdy spiorunował ją wzrokiem.

- Jak chcesz tam dotrzeć dziewczyno? – wysyczał, zły na siebie, że tak łatwo dał się wyprowadzić z równowagi -  Przez te watahy i maruderów zbliżające się od strony Altdorfu? W czym jesteś dobra? Nie widzę u Ciebie żadnej broni. Władasz śmiertelną magią a może jesteś jedną z tych imperialnych cieni-zabójców?
-W zagadkach. Jestem dobra w zagadkach.
- Zagadkach – zarechotał Yorgi  aż piwo chlusnęło mu na brodę i kurtkę – Mam jedną dla ciebie. Co robisz nieumiejąca walczyć i czarować mistrzyni zagadek, gdy wśród wrzasków umierających, odoru krwi i rozlanych wnętrzności spada topór,a ty masz tylko sekundę na reakcję.
-To zależy po której stronie topora jestem.

Krasnolud śmiał się długo. Nawet kopulująca para na moment ucichła, potem stół o który się wspierali zaskrzypiał z nową energią.

- Zgadzam się – wysapał w końcu Yorgi - Nie z powodu kamienia ani proszku. Zgadzam się bo jest koniec świata, a ja się śmieję za przyczyną ludzkiej dziewczyny. To z całą pewnością warte mojej uwagi.

Pomyślał potem, że bogowie chaosu mają przewrotne poczucie humoru, bo wbrew wszelkiej logice dotarli do Volmershoven. Po drodze widzieli co prawda liczne ciała zabitych w bestialski sposób uciekinierów a wszędzie wokół rozkwitały blaski pożarów, jeden raz słyszeli nawet tętent jakichś wierzchowców tuż poza linią mijanego zagajnika, jednak mimo to nie natknęli się nigdzie na żadnych zbrojnych, zwierzoludzi ani inne, gorsze rzeczy.

Spoglądając na kolumny dymów godzące w niebo i łowiąc słabe odgłosy bądź to starć, bądź zbrojnych przemarszów Yorgi oceniał, że znaleźli się jakby w środku wielkiego worka, na zewnątrz którego szalały walki, mordy i rzezie. Prawdziwe oko cyklonu. Było jednak więcej niż pewne, że prędzej czy później chwilowy spokój się skończy a jakaś banda ich tu znajdzie.

Wioskę zastali całkowicie zniszczoną, jeśli nie liczyć jednej niewielkiej chaty przytulonej do wiekowego dębu. Duża plama czerni i sterta spalonych desek znaczyła miejsce, gdzie ktoś próbował podłożyć ogień, jednak masywne drzewo nie poddało się płomieniom. Inne sioła miały mniej szczęścia, zamieniając się w osmalone i bezkształtne sterty drewna i kamieni. Gesty dym przyduszony słotą, płożył się nisko, zakrywając litościwie porozrzucane wokół szczątki mieszkańców. Nigdzie nie było żywego ducha, nawet kruki nie ucztowały na ciałach zabitych. Cisza wypełniała powietrze pustym tchnieniem.

- Nikogo tu nie ma dziewczyno - rzekł krasnolud po kilku minutach wpatrywania się jak przeczesuje ruiny z imieniem Hanesa na ustach – Wygląda na to, że ostatni goście nie za wiele po sobie zostawili…

Nie zważała na niego a kiedy zaczęła wydawać ten dźwięk Yorgi zaśmiał się cicho, bo zrozumiał kim jest Hanes, który zawsze spada na cztery łapy. Chwilę później dziewczyna krzyknęła radośnie i podniosła spomiędzy mokrych traw burą futrzaną kulkę.

- Kot, nie wierze – kręcił głową - wlekliśmy się tutaj dla jakiegoś kota? Ostatnia wielka misja mężnego Yorgiego. Mocarny Grimnirze w niebiesiech, szykuj mi honorowe miejsce po swej prawicy, bo nadchodzę w chwalę.
- To mój przyjaciel i zawsze to lepiej umierać w towarzystwie – oczy promieniały jej szczęściem jak dziecku, które dostało ulubione ciastko. Jakby cała śmierć wokół ich nie dotyczyła, jakby to nie był koniec.
– Odpoczniemy chwilę? – tuląc zwierzę w rekach niczym niemowlę wskazała ocalały dom - Pada coraz mocniej.

Skinął głową. W domu była tylko jednak izba, nieledwie zapełniona kilkoma prostymi meblami. Zadziwiające, że niemal nie było tu śladów żadnych zniszczeń, tylko podłogę zaścielały potrzaskane skorupy kilku naczyń i drewniane sztućce. Stanął w progu patrząc obojętnie na bury świat na zewnątrz. Czuł, że w wkrótce stanie do ostatniej walki i chciał przez moment uporządkować myśli. Przywołał parę wartych wspomnienia obrazów, garść rodzinnych momentów i jedną walkę, z której niegdyś był szczególnie dumny. Niewiele tego było jak na takie długie życie. 

Kiedy po dłuższej chwili odwrócił się zainteresowany nagłą ciszą dziewczyna siedziała na brzegu prostego łóżka zupełnie naga. Skórę miała jasną niczym porcelanowa filiżanka z dalekiego Kataju, którą widział kiedyś na targu w Zhufbarze. Chciał ostro powiedzieć, że to nienajlepsza pora, lecz wówczas dostrzegł drżenie jej drobnych dłoni i zrozumiał jak bardzo dziewczyna się boi. Tego co nieuchronnie nadchodziło. W jej oczach dostrzegł jednak wyzwanie i podjął je, w końcu był zabójcą trolli. Widział rzeczy bardziej przerażające mężczyznę niż naga kobieta. Jego grube szorstkie dłonie wojownika były swego czasu rekami artysty i dawna delikatność wciąż w nich tkwiła. Mruczała cicho, gdy gładził jej drobne piersi usiane wyraźnymi błękitnymi żyłkami, głośniej gdy całował jej płaski brzuch i szczupłe kropkowane piegami uda. Jeszcze później wydobył z niej krótki dziewczęcy jęk, jak stacatto zdziwienia i zadowolenia.

Potem ona przesunęła się w dół i patrząc mu w oczy zaczęła głaskać po udzie. Sięgnęła po lśniący owal sprzączki u pasa, lecz delikatnie powstrzymał jej rękę.

- To niestety niemożliwe – uśmiechnął się smutno - kilka lat temu wziął go sobie pewien wredny ork i zrobił marnej jakości wisiorek. Już go opłakałem,  poza tym prawdę mówiąc służył mi równie marnie co i jemu. Jakiś czas potem ja wziąłem głowę orka, ale jej nie noszę, bo za bardzo cuchnęła. Teraz jestem Yorgi Beznogi i da się z tym żyć. Przynajmniej jeszcze przez chwilę.

Przez pewien czas po prostu leżeli razem. On na plecach wpatrzony w sufit, ona przylgnęła do jego boku jak utulone do snu dziecko. Potem, gdy chałupką targnął potężny wstrząs, jakby same góry waliły się w posadach, zabrali swoje rzeczy i wyszli na zewnątrz. Ziemia wciąż drżała, a powietrze wibrowało od odległego gromu, mocarnego jak ryk ojca olbrzymów. Zapadła już noc, a niebo płonęło. Potężne zielonkawe bolidy haratały ciemność wlokąc ogniste ogony i mknąc na zachód i południe. Strzaskany owal mniejszego księżyca planety, Morrslieba był teraz niczym więcej niż dryfującym wrakiem, bezładnym archipelagiem zmiażdżonych i rozłupanych szczątków. Krwawa pożoga rozkwitała na dalekim południu rozległym kwiatem śmierci. Porywiste wichry niosły coraz bliższe wrzaski sług chaosu i bezrozumne krzyki przerażenia mordowanych ludzi. Milczeli oboje, bo wobec tego widowiska wszystkie słowa były zbyt małe. Było przerażające ale w jakiś niepojęty sposób również monumentalnie piękne.

Yorgi wygładził kurtę i odrzucił płaszcz, który teraz tylko krepowałby ruchy. Po raz dwudziesty musnął dłonią stylisko topora, niczym policzek śpiącej kochanki. Przez dłuższą chwilę próbował jeszcze doprowadzić do ładu oklapnięty od wilgoci czub ale w końcu się poddał i przysiadł na osmalonej belce a obok złożył beczułkę z prochem wraz z osłoniętym od pluchy pistoletem.

- Dziewczyno … będę ich zabijał tak długo jak zdołam ale kiedy padnę nie wahaj się. Nie daj ... –podniósł wzrok – nie pozwól wziąć się żywcem.

Milczała i tylko nieznacznie skinęła głową. Widział w jej oczach tyle niewypowiedzianych pragnień i tyle nienazwanych spraw, które już nie zostaną przywołane. I dziesiątki pytań. Jednak świat się kończył i nie było już czasu na rozmowy.  Siadła więc obok z kotem na kolanach i objęła Yorgiego za ramię, a on nie protestował.


Chciał powiedzieć, że miała rację i zawsze to lepiej nie umierać samemu, ale tylko uścisnął jej dłoń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz