Mój pierwszy post na forum i pierwsza próba literacka :) Krótko mówiąc z okazji End Times (wydarzenia w świecie gry bitewnej Warhammer, które ni mniej ni więcej jest właśnie końcem świata) dostałem niespodziewanego natchnienia i naskrobałem sobie jakieś tam krótkie teksty w ramach projektu, który nazwałem roboczo Pocztówki z Czasów Końca. W założeniu miały być to krótkie historyjki, czy nawet po prostu scenki dziejące się właśnie w End Times. Projekt miał być do szuflady, ale finalnie postanowiłem się podzielić: pierwotnie zamieściłem teksty na forum border princes. Myślę, że nastrój tekstu może niektórych zdziwić, biorąc pod uwagę tło historyjki, więc proszę o litość i łagodne traktowanie. Dla porządku dodam – nie jestem pisarzem tylko gościem, którego czasami swędzi głowa i musi coś napisać. Jak to mawia mój kolega, jestem z tych „co nie umią, ale lubią” Jak się komuś zechce czytać to będę wdzięczny za uwagi (nawet takie w stylu: nie pisz więcej :)
...
Ostatnia Noc
Yorgi Brokk otarł pot z czoła i skierował się w stronę
niekształtnej bryły połączonych zabudowań „Grafa Rudolfa”. Z przekleństwem na
ustach uskoczył z drogi, gdy rozpędzony powóz, powiewający szmatami z
niedomkniętych kufrów spiętrzonych na dachu wystrzelił zza bramy i omal go nie
rozjechał. Kilku innych, pieszych uciekinierów dźwigało skromny dobytek i
rozwrzeszczane dzieci na własnych grzbietach. W oddali przejmująco wył jakiś
pies. Wszyscy chcieli uciec stąd jak najdalej, w rozpaczliwym i zapewne
daremnym wyścigu po życie. Wiatr niósł wyraźny zapach spalenizny i żelazisty
posmak krwi. Yorgi minął uciekinierów i wkroczył na wewnętrzny dziedziniec
zajazdu okolony kamiennym, pobielonym murkiem. Przed wejściem do głównego
budynku, twarzą w błocie, leżało ciało jakiegoś mężczyzny. Spieniona karminem
woda rozlewała się szeroką kałużą. Krótkie i bezgłośne rozbłyski,
podświetlające niebo na dalekim zachodzie, odwróciły uwagę krasnoluda. Przez
chwilę spoglądał na złowrogie sine chmury, spienione w potężne formacje
iluminowane blaskiem odległej magicznej bitwy, po czym przekroczył próg.
W kącie centralnej sali zajazdu jakaś para głośno i
zapamiętale kopulowała. Kilka upitych do nieprzytomności osób leżało obok w
bezładnym stosie, kilka dalszych bezskutecznie usiłowało się zamroczyć zbyt
słabym alkoholem. Pomyślał, że jest wiele sposobów na przywitanie śmierci.
Przy kontuarze ponury mężczyzna w kapeluszu z szerokim rondem
z wystudiowanym, demonstracyjnym spokojem oliwił leżący przed nim miecz. Jego
wargi bezgłośnie formułowały spokojną modlitwę lub pieśń. Nie podniósł wzroku i
w żaden sposób nie dał znaku, że zauważył wchodzącego.
Typowe obrazki ostatnich dni, jakich Yorgi widział już
dziesiątki. Kolejne bastiony i forty imperium upadały a armie upiornych
najeźdźców rozlewały się po kraju potopem ognia i stali. Wszędzie szerzyły się
plotki o upadku stolicy i największej twierdzy Starego Świata Middenheim,
pogłoski o armii umarłych maszerującej na północ. Klęska za klęską. Imperium
konało a wraz z nim zdychał cały świat, nie było dokąd uciekać. Większość ludzi
słabo to znosiło i ciężko ich było za to winić.
Przeszedł do sali gier ale była pusta i zaśmiecona, tylko
wyleniały kocur chłeptał wodę z przewróconej stągwi. Jego oczy błyskały w
półmroku. Wszedł do połowy schodów prowadzących na górne poziomy budynku. Na
korytarzu piętra królowały stosy mebli powyrzucane z pokoi i sterty
rozwłóczonej pościeli. Wycofał się i zajrzał na zaplecze, gdzie karczmarz
klęczał nad nieruchomą żoną obejmującą dwa drobne ciałka. Cała trójka wyglądała
tak spokojnie, niemal błogo, jakby była tylko pogrążona w słusznym śnie po
całym dniu szczęśliwych zabaw. Ciche i spokojne odejście, bez bólu i strachu.
Mężczyzna podniósł głowę a jego zapadnięte oczy były wilgotne od łez:
- Nie potrafię sam …. a mikstura już się skończyła, ty… -
błagalne spojrzenie wypowiedziało resztę pytania.
Krasnolud delikatnym, niemal pieszczotliwym ruchem pochylił
głowę mężczyzny w stronę jego żony i dzieci a potem zrobił, to co było trzeba
zrobić. W końcu był zabójcą trolli. Wcale nie płakał układając ciało mężczyzny
obok jego rodziny.
Potem wyjął spod kontuaru dzban piwa i po raz pierwszy w
życiu delektował się każdym łykiem cierpkiego trunku. Jeszcze później podeszła
do niego dziewczyna. Była młoda, mogła mieć nie więcej niż 17 lat. Nie widział
jak wchodziła do zajazdu, a może już tu była gdy przyszedł, czekając na swój
los w jednym z pokoi.
Usiadła naprzeciwko, przez dłuższa chwilę studiując sylwetkę
Yorgiego: oklapły czub włosów pośrodku nagiej, tatuowanej czaszki, niegdyś pomarańczowy
a teraz raczej po prostu brudny. Szerokie ramiona i narzucony na nie bury
podróżny płaszcz z prostą metalowa zapinką. Wytartą skórzaną kurtkę bez rękawów
z trudem opinającą beczkowatą klatkę piersiową.
- Napatrzyłaś się już? – chciał zabrzmieć groźne, ale głos który usłyszał był tylko głosem starego i zmęczonego podróżnika – czego chcesz?
- Jesteś pogromcą trolli? – zapytała zupełnie bez lęku. Miała
przeciętnie urodziwą twarz ale ładne, duże oczy spłoszonej łani. Krótkie rudawe
włosy ukrywała pod prostą błękitną chustą. Nie wydawała się specjalnie
poruszona jego budzącym respekt wyglądem. Było w jej kruchej postawie i
delikatnym obyciu coś absolutnie niepasującego do tej mrocznej scenerii.
- Potrzebuję pomocy – kontynuowała gdy milczenie się przedłużało
– chciałam… chciałam nabyć twoje usługi. Mogę zapłacić tym lub tym - położyła
na stole dwie dłonie, kryjąc przez chwilę ich zawartość jakby oboje
uczestniczyli w jakiejś dziecinnej zgadywance, po czym uniosła je odsłaniając
spory czerwony kamień i niewielki skórzany woreczek. W nozdrza uderzył
charakterystyczny, ostry zapach narkotyku.
- Chciałabym jednak wiedzieć czy sprostasz moim oczekiwaniom
– kontynuowała już mniej pewnie, skonfundowana brakiem jakiejkolwiek reakcji –
jaki jest twój największy wyczyn pogromco?
Uśmiechnął
się w duchu - znowu to zabawne słowo,
pogromca.
- Mój największy wyczyn? – zapytał wreszcie podnosząc głowę.
Twarz miał posieczoną bliznami niczym katowski pieniek ale spojrzenie lśniących
zielonych oczu było zaskakująco ciepłe. Spodziewała się raczej, zimnego i
pustego wzroku mordercy lub zamglonego oparem alkoholu i przytłumionego
narkotykami wejrzenia - Skróciłem o głowę jednego barmana, który fałszował
najlepsze piwo świata - delikatnym ruchem głowy wskazał uchylone drzwi zaplecza
- Teraz mam tu dzban zacnego trunku i beczkę dobrego prochu – poklepał dłonią
sporą beczułkę z ciemnego, nawoskowanego drewna. Dwa tygodnie temu wygrał ją w
kości od jakiegoś desperata razem ze starym pojedynkowym pistoletem. Zawsze ciągnęło
go do głośnych fajerwerków a teraz zaczął dodatkowo poważnie rozważać opcje
„odejścia” z prawdziwym hukiem. Zawsze to jeden wybór więcej.
- Potrzebuje kogoś kto pomoże mi dotrzeć do Volmershoven. To
niewielka osada kilka godzin marszu stąd w stronę Altdorfu. Muszę odszukać
Hanesa – zawahała się obracają w ustach jakieś słowa - … Odważysz się?
- Dziewczyno – wycedził poirytowany tą prymitywną próbą
wzięcia go pod włos – jeśli to w stronę Aldorfu to zaręczam, że z Twojej wiochy
zostało ledwie kilka dymiących desek a Hanes dawno gryzie ziemi. Jeśli miał
szczęście. Jeśli nie miał, to biega teraz ze swoimi nowymi kolegami, dotknięty
choroba lub mutacją, wrzeszcząc bełkotliwe litanie ku czci bogów chaosu i
uganiając się za owcami sąsiada. Nie widzę powodu, dla którego miałbym ruszać
stąd swoje kościste dupsko.
Zbladła i spodziewał się, że zaraz zacznie szlochać błagając
go o pomoc, jednak milczała. Było mu jej nawet żal, ale naprawdę nie widział
powodów włóczenia się po okolicy w poszukiwaniu zguby, gdy sama nadchodziła.
- Nie wierze, że Hanes zginał – powiedziała w końcu - on
zawsze spada na cztery łapy. Musimy go odszukać, jest dla mnie ważny. Nie masz…
nie było w Twoim życiu istotnych spraw, niczego co ..?
Przerwała gdy spiorunował ją wzrokiem.
- Jak chcesz tam dotrzeć dziewczyno? – wysyczał, zły na
siebie, że tak łatwo dał się wyprowadzić z równowagi - Przez te watahy i maruderów zbliżające się od
strony Altdorfu? W czym jesteś dobra? Nie widzę u Ciebie żadnej broni. Władasz
śmiertelną magią a może jesteś jedną z tych imperialnych cieni-zabójców?
-W zagadkach. Jestem dobra w zagadkach.
- Zagadkach – zarechotał Yorgi aż piwo chlusnęło mu na brodę i kurtkę – Mam
jedną dla ciebie. Co robisz nieumiejąca walczyć i czarować mistrzyni zagadek,
gdy wśród wrzasków umierających, odoru krwi i rozlanych wnętrzności spada topór,a
ty masz tylko sekundę na reakcję.
-To zależy po której stronie topora jestem.
Krasnolud śmiał się długo. Nawet kopulująca para na moment
ucichła, potem stół o który się wspierali zaskrzypiał z nową energią.
- Zgadzam się – wysapał w końcu Yorgi - Nie z powodu kamienia
ani proszku. Zgadzam się bo jest koniec świata, a ja się śmieję za przyczyną
ludzkiej dziewczyny. To z całą pewnością warte mojej uwagi.
Pomyślał potem, że bogowie chaosu mają przewrotne poczucie
humoru, bo wbrew wszelkiej logice dotarli do Volmershoven. Po drodze widzieli
co prawda liczne ciała zabitych w bestialski sposób uciekinierów a wszędzie
wokół rozkwitały blaski pożarów, jeden raz słyszeli nawet tętent jakichś
wierzchowców tuż poza linią mijanego zagajnika, jednak mimo to nie natknęli się
nigdzie na żadnych zbrojnych, zwierzoludzi ani inne, gorsze rzeczy.
Spoglądając na kolumny dymów godzące w niebo i łowiąc słabe
odgłosy bądź to starć, bądź zbrojnych przemarszów Yorgi oceniał, że znaleźli
się jakby w środku wielkiego worka, na zewnątrz którego szalały walki, mordy i
rzezie. Prawdziwe oko cyklonu. Było jednak więcej niż pewne, że prędzej czy
później chwilowy spokój się skończy a jakaś banda ich tu znajdzie.
Wioskę zastali całkowicie zniszczoną, jeśli nie liczyć jednej
niewielkiej chaty przytulonej do wiekowego dębu. Duża plama czerni i sterta
spalonych desek znaczyła miejsce, gdzie ktoś próbował podłożyć ogień, jednak
masywne drzewo nie poddało się płomieniom. Inne sioła miały mniej szczęścia,
zamieniając się w osmalone i bezkształtne sterty drewna i kamieni. Gesty dym
przyduszony słotą, płożył się nisko, zakrywając litościwie porozrzucane wokół
szczątki mieszkańców. Nigdzie nie było żywego ducha, nawet kruki nie ucztowały
na ciałach zabitych. Cisza wypełniała powietrze pustym tchnieniem.
- Nikogo tu nie ma dziewczyno - rzekł krasnolud po kilku
minutach wpatrywania się jak przeczesuje ruiny z imieniem Hanesa na ustach –
Wygląda na to, że ostatni goście nie za wiele po sobie zostawili…
Nie zważała na niego a kiedy zaczęła wydawać ten dźwięk Yorgi
zaśmiał się cicho, bo zrozumiał kim jest Hanes, który zawsze spada na cztery
łapy. Chwilę później dziewczyna krzyknęła radośnie i podniosła spomiędzy
mokrych traw burą futrzaną kulkę.
- Kot, nie wierze – kręcił głową - wlekliśmy się tutaj dla
jakiegoś kota? Ostatnia wielka misja mężnego Yorgiego. Mocarny Grimnirze w
niebiesiech, szykuj mi honorowe miejsce po swej prawicy, bo nadchodzę w chwalę.
- To mój przyjaciel i zawsze to lepiej umierać w towarzystwie
– oczy promieniały jej szczęściem jak dziecku, które dostało ulubione ciastko.
Jakby cała śmierć wokół ich nie dotyczyła, jakby to nie był koniec.
– Odpoczniemy chwilę? – tuląc zwierzę w rekach niczym
niemowlę wskazała ocalały dom - Pada coraz mocniej.
Skinął głową. W domu była tylko jednak izba, nieledwie
zapełniona kilkoma prostymi meblami. Zadziwiające, że niemal nie było tu śladów
żadnych zniszczeń, tylko podłogę zaścielały potrzaskane skorupy kilku naczyń i
drewniane sztućce. Stanął w progu patrząc obojętnie na bury świat na zewnątrz.
Czuł, że w wkrótce stanie do ostatniej walki i chciał przez moment uporządkować
myśli. Przywołał parę wartych wspomnienia obrazów, garść rodzinnych momentów i
jedną walkę, z której niegdyś był szczególnie dumny. Niewiele tego było jak na
takie długie życie.
Kiedy po dłuższej chwili odwrócił się zainteresowany nagłą
ciszą dziewczyna siedziała na brzegu prostego łóżka zupełnie naga. Skórę miała
jasną niczym porcelanowa filiżanka z dalekiego Kataju, którą widział kiedyś na
targu w Zhufbarze. Chciał ostro powiedzieć, że to nienajlepsza pora, lecz
wówczas dostrzegł drżenie jej drobnych dłoni i zrozumiał jak bardzo dziewczyna
się boi. Tego co nieuchronnie nadchodziło. W jej oczach dostrzegł jednak
wyzwanie i podjął je, w końcu był zabójcą trolli. Widział rzeczy bardziej
przerażające mężczyznę niż naga kobieta. Jego grube szorstkie dłonie wojownika
były swego czasu rekami artysty i dawna delikatność wciąż w nich tkwiła.
Mruczała cicho, gdy gładził jej drobne piersi usiane wyraźnymi błękitnymi
żyłkami, głośniej gdy całował jej płaski brzuch i szczupłe kropkowane piegami
uda. Jeszcze później wydobył z niej krótki dziewczęcy jęk, jak stacatto
zdziwienia i zadowolenia.
Potem ona przesunęła się w dół i patrząc mu w oczy zaczęła
głaskać po udzie. Sięgnęła po lśniący owal sprzączki u pasa, lecz delikatnie
powstrzymał jej rękę.
- To niestety niemożliwe – uśmiechnął się smutno - kilka lat
temu wziął go sobie pewien wredny ork i zrobił marnej jakości wisiorek. Już go
opłakałem, poza tym prawdę mówiąc służył
mi równie marnie co i jemu. Jakiś czas potem ja wziąłem głowę orka, ale jej nie
noszę, bo za bardzo cuchnęła. Teraz jestem Yorgi Beznogi i da się z tym żyć.
Przynajmniej jeszcze przez chwilę.
Przez pewien czas po prostu leżeli razem. On na plecach
wpatrzony w sufit, ona przylgnęła do jego boku jak utulone do snu dziecko.
Potem, gdy chałupką targnął potężny wstrząs, jakby same góry waliły się w
posadach, zabrali swoje rzeczy i wyszli na zewnątrz. Ziemia wciąż drżała, a
powietrze wibrowało od odległego gromu, mocarnego jak ryk ojca olbrzymów.
Zapadła już noc, a niebo płonęło. Potężne zielonkawe bolidy haratały ciemność
wlokąc ogniste ogony i mknąc na zachód i południe. Strzaskany owal mniejszego
księżyca planety, Morrslieba był teraz niczym więcej niż dryfującym wrakiem,
bezładnym archipelagiem zmiażdżonych i rozłupanych szczątków. Krwawa pożoga rozkwitała
na dalekim południu rozległym kwiatem śmierci. Porywiste wichry niosły coraz
bliższe wrzaski sług chaosu i bezrozumne krzyki przerażenia mordowanych ludzi.
Milczeli oboje, bo wobec tego widowiska wszystkie słowa były zbyt małe. Było
przerażające ale w jakiś niepojęty sposób również monumentalnie piękne.
Yorgi wygładził kurtę i odrzucił płaszcz, który teraz tylko
krepowałby ruchy. Po raz dwudziesty musnął dłonią stylisko topora, niczym
policzek śpiącej kochanki. Przez dłuższą chwilę próbował jeszcze doprowadzić do
ładu oklapnięty od wilgoci czub ale w końcu się poddał i przysiadł na osmalonej
belce a obok złożył beczułkę z prochem wraz z osłoniętym od pluchy pistoletem.
- Dziewczyno … będę ich zabijał tak długo jak zdołam ale
kiedy padnę nie wahaj się. Nie daj ... –podniósł wzrok – nie pozwól wziąć się
żywcem.
Milczała i tylko nieznacznie skinęła głową. Widział w jej
oczach tyle niewypowiedzianych pragnień i tyle nienazwanych spraw, które już
nie zostaną przywołane. I dziesiątki pytań. Jednak świat się kończył i nie było
już czasu na rozmowy. Siadła więc obok z
kotem na kolanach i objęła Yorgiego za ramię, a on nie protestował.
Chciał powiedzieć, że miała rację i zawsze to lepiej nie
umierać samemu, ale tylko uścisnął jej dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz